Artysta urodzony i wychowany w Legnicy, jest trwale z tym miastem związany, mimo „bywania w świecie” i wielokrotnego prezentowania swojego malarstwa w kraju i za granicą.



„Złożony jak list do koperty
czekam żeby mnie doręczono
do rąk adresata „*
Nawiązując do symboliki zacytowanego wiersza – aforyzmu pragnę wyjaśnić, że adresatem jest legnicka publiczność, a owym „listem złożonym do koperty” twórczość Edwarda Mirowskiego. Artysta urodzony i wychowany w Legnicy, jest trwale z tym miastem związany, mimo „bywania w świecie” i wielokrotnego prezentowania swojego malarstwa w kraju i za granicą.
 
 
Pozwoliłam sobie na zastosowanie takiej metafory, ponieważ każde dzieło zawiera cząstkę osobowości artysty, jest „wypadkową” wyobraźni i stosunku do świata, swoistym komentarzem do natury i tzw. „ realnej rzeczywistości”. Mam prawo sądzić, że związane z ekspozycją emocje są tym razem większe, tak po stronie twórcy, jak i publiczności towarzyszącej artystycznym wydarzeniom. To przypuszczenie potwierdza fakt, że wystawa zostaje powtórzona w tym samym miejscu – w Muzeum Miedzi – po dwudziestu dwu latach.
 
Wówczas, w 1986r., Edward Mirowski był malarzem dojrzałym, od czasu ukończenia studiów (1979r.) minęło kilka lat. Już wtedy można go było uznać za świetnego kolorystę. Tak pozostało do dziś.

Jak artysta twierdzi – jego obrazy „malują się same”. O tym, że już na studiach nie próbował szukać odpowiedzi na pytanie co malować, lecz jak malować, wspomina jego kolega z artystycznej uczelni, dziś profesor ASP we Wrocławiu – Paweł Lewandowski. Malowanie było chyba dla Edwarda „ od zawsze” wrodzonym sposobem indywidualnej ekspresji. Dlatego trafił do PWSSP we Wrocławiu z „budowlanki” zachęcony „ po drodze” w kole plastycznym przy Legnickim Domu Kultury prowadzonym przez Bronisława Chyłę, nestora legnickich plastyków, artystę i pedagoga. Chyła zainspirował wielu młodych „podopiecznych” do profesjonalnego zajęcia się sztuką . Ciepły stosunek Mirowskiego do tego, nieżyjącego już od przeszło dwudziestu lat, artysty wynika chyba nie tylko z relacji uczeń – mistrz, lecz ze zbliżonych temperamentów twórczych. Nie mówię tu o jakimkolwiek zewnętrznym podobieństwie prac obu artystów (dzieli ich zresztą przeszło pokolenie ), lecz o sposobie ekspresji, stosowaniu koloru jako podstawowego „budulca” kompozycji, znajdowaniu satysfakcji i radości w samym procesie tworzenia oraz w pełnym docenianiu umiejętności warsztatowych.
Świadomość, że do owego „samomalowania się” obrazu, do możliwości swobodnej ekspresji w realizacji twórczego zamysłu potrzebny jest bardzo dobry warsztat, towarzyszyła E. Mirowskiemu od kiedy zaczął malować. Zawsze umiał się uczyć, tak na uczelni jak i poza nią. Zagraniczne podróże wykorzystał na kontakty ze sztuką dawnych mistrzów i – równolegle - z najnowszymi tendencjami i osiągnięciami plastyki współczesnej. Te wnikliwe obserwacje „zakodował” w świadomości i podświadomości. Dlatego oprócz klimatów odebranych ze „świata”, z krajobrazu z jego światłem i kolorytem, z kontaktów międzyludzkich ( tych znaczących a nawet tych powierzchownych ), intelektualnym tworzywem jego wyobraźni malarskiej stała się także sztuka, ta dawna i ta współczesna. To oddziaływanie sprowadza się jednak głównie do inspiracji. Mirowski nigdy nie „wpisał się” jednoznacznie w żaden artystyczny kierunek, chociaż widać czasami „ukłon” w stronę abstrakcji niegeometrycznej, czy nawet ekspresjonizmu, choć ekspresję jego płócien widziałabym raczej jako wynik artystycznego temperamentu, a nie fascynacji historycznym już stylem.

Mirowski nie pozwala się „zaszufladkować”. Nie da się go jednoznacznie określić jako reprezentanta jednej z wielu istniejących współcześnie tendencji. To przypisywanie twórców do określonych artystycznych kierunków ułatwia na pewno „tłumaczenie na słowa” obrazów, które przemawiają zupełnie innym językiem – językiem formy i koloru, zwłaszcza tam, gdzie brakuje punktu zaczepienia w literackiej warstwie malarstwa. Sądzę, że to wszystko, co się w tych znanych i uznanych kategoriach nie mieści, decyduje o znaczącej indywidualności, stanowiącej siłę malarstwa Edwarda.

Obrazy Mirowskiego często powstają w cyklach. Ponoć ( co podkreśla przyjaciel artysty – wspomniany już prof. Paweł Lewandowski) owe cykle poprzedzane są seriami rysunków, szkiców, stanowiących notatki do późniejszego malarskiego opracowania. Tych rysunków twórca raczej nie pokazywał, pozostawały w przysłowiowej „szufladzie”. Nie dane mi było ich obejrzenie - pozostały w sferze tajemnic warsztatowych. Z zapamiętanych minionych ekspozycji szczególnie lubię klimaty lata uwiecznione w cyklu „Regat”. Kilka tych obrazów można obejrzeć na obecnej wystawie. Dobrze też, że na ważnej retrospektywie w Legnicy pokazany jest odrębny cykl poświęcony rodzinnemu miastu. Rozpoznawalne zabytki legnickiej architektury przedstawione są w romantycznym nieco, historycznym klimacie uzyskanym poprzez sztafaż i dekoracyjne tło, rozpracowane kolorystycznie w formie kilku zazębiających się „niby ekranów”, swoistego miejsca na projekcję pamięci. To odrealnienie klimatu dzieła potęguje zastosowanie złota, użytego w obrazie jako jedna z barw konstruujących kompozycję. Złoto, historycznie stosowane, stanowiło tło spłaszczające powierzchnię obrazu. Przypuszczam, że dla widzów słabiej rozumiejących sztukę współczesną ten cykl prac może stanowić etap do coraz bardziej świadomego „czytania” malarstwa. W innych obrazach podobieństwo form zaczerpniętych ze świata rzeczywistego jest mniej rozpoznawalne lub zupełnie zanika, pozwalając na odbieranie nastroju płynącego z zestawu barw i – często kontrastujących ze sobą – form.
Cykle sprzed kilku lat i te najnowsze, powstałe kilka miesięcy, czy nawet kilka tygodni temu prace zestawione na jednej wystawie pozwalają prześledzić tzw. „drogę twórczą” artysty. Dostrzeżenie cech wspólnych i różnic, szukanie w podobnej konwencji wciąż nowych środków wyrazu, zestawienie artystycznego „wczoraj” i „dziś” – jest interesującym doświadczeniem dla twórcy i dla wszystkich oglądających. Ta wystawa po latach – to ów metaforyczny „list w kopercie” doręczony adresatowi – legnickiej publiczności, tej która tę pierwszą ekspozycję sprzed ponad dwudziestu lat doskonale pamięta, jak i tej, dla której tamta prezentacja to już bardzo odległa historia. Informuje o tym ( należąca do tej pierwszej grupy osób)

Janina Stasiak

Otwarcie wystawy - 03.10.2008r.
Czynna do - 30.11.2008r.


Fot. Dariusz Berdys